Co do ważności wydarzenia, jakim jest ślub w życiu człowieka, nie można mieć żadnych wątpliwości – jest to niezmiernie istotna rzecz, która wywraca ludzki żywot niekiedy do góry nogami i jeszcze powoduje kilkanaście przewrotów w przód i w tył. Oczywiście, mowa tu o ludziach, dla których jeden ślub na całe życie wystarcza, a nie o takich, dla których każda kolejna żona jest miłością życia i to, uwaga, aż po grób. Ciekawe czyj – chyba tej żony.

Poważnie jednak sprawę ujmując, ślub przeżyciem wielkim jest. Bez względu bowiem na to, czy mieszkamy jak te ciapki życiowe wciąż z rodzicami, mimo że wiek wskazywałby już na odejście z domowych pieleszy, czy też od jakiegoś już  czasu męczymy się wzajemnie we wspólnym mieszkaniu, zawsze coś tam się nam w życiu zmienia. Już nie powiemy o partnerze „mój chłopak”, a o partnerce „moja dziewczyna”, ale szlachetne nazewnictwo przywołując, nagle kobieta staje się „żoną”, a mężczyzna „mężem”. Ale jak tradycja nakazuje stanie się „jednym ciałem” jako rzecze Biblia, nie może odbyć się bez odpowiednich ceremoniałów i innych obrzędów. Wszak, oto dwoje staje się jednym – musi być feta.

I tu stajemy wobec pewnych szkopułów, żeby nie powiedzieć szkopów. Jak owo wydarzenie połączenia dwójki w jedno uczcić i jak to zrobić, żeby wszyscy byli kontenci? No, niełatwe to zadanie jest, niełatwe. Wiadomo bowiem powszechnie, że jeszcze się taki nie narodził, co wszystkim dogodził. Zwłaszcza to powiedzenie dotyczy Polski i Polaków, a jeszcze szczególniej – kwestii ślubów i potencjalnego wesela.

Bo nie ma w tej kwestii w narodzie jedności.  A w zasadzie jest, ale dotyczy ona jedynie obcego dla młodych towarzystwa, względnie rodziny dalsze. A jedność ta mówi – ślub kościelny i wesele. A jak wesele to do rana. I poprawiny. No, ale te ostatnie w kontekście dnia kolejnego nie muszą już do rana być.

Jedność, jak wspomniałam, tyczy się społeczeństwa, ale niekoniecznie nawiązuje do tego, czego sobie młodzi życzą. Bowiem już na etapie rodzaju ślubu rodzi się wielki problem, jeśli młodzi jakimś zrządzeniem losu nie chcą kościelnego. Rwetes, hałas i rwanie włosów z głów, niekiedy już siwych mocno albo przerzedzonych. Bo tradycja, krzyczą przedstawiciele starszego pokolenia. Bo suknia, krzyczą przedstawicielki młodszego. I ogólny harmider, dzikie węże i picie wody z kałuży, jak mówią dzieci.

Załóżmy jednak, że rodzina i okolice zaakceptowali przewrotny i iście szatański pomysł młodych, aby tylko w urzędzie popodpisywać odpowiednie akta. Wydaje się, że wszystko ucichło, gdy nagle spod kamienia, niby mała żmijka, niewielki gadzik odzywa się głosik nieśmiało „a wesele?”. A młodzi odpowiadają (bezczelnie ma się rozumieć), że „Wesela nie będzie, będzie przyjęcie”. I znów hałas, harmider i zgrzytanie zębami. Bo tradycja, bo impreza, krzyczą tym razem wszyscy, bez podziałów wiekowych. No dramat, nowoczesne dyrdymały z Zachodu (zgniłego ma się rozumieć).

Zostawmy jednak kpiarstwo ewidentne lekko na boku i zastanówmy się przez chwilę, zachowując względną powagę – dla kogo jest wesele? Dla młodych, krzykną wszyscy. No właśnie, czy aby na pewno? Czy wszystkie te przygotowania, próby, umowy i detale są dla młodych, skoro to oni sami muszą o to wszystko się postarać, zapłacić, wychodzić, załatwić? Czy mit wesela jako zabawy dla dwojga ludzi, którzy właśnie się pobrali jest urósł wesoło na gruncie chęci pokazania się gościom i wydania fury pieniędzy, aby przez kilka godzin grupa mniej lub bardziej znanych ludzi najadła się do syta, napiła i wytańczyła, a na końcu i tak dopięła swoją łatkę?

Coraz więcej par ma tego świadomość i chce to jedyne w życiu wydarzenie (nie zaprzeczajmy, że takowym nie jest) przeżyć w gronie najbliższych, w spokoju i jednocześnie ze świadomością, że ci co przyszli, są tu, bo naprawdę chcieli towarzyszyć parze, a nie talerzom i kieliszkom. Rodzina niezaproszona oburzona? Trudno. Przecież, jak wieść gminna niesie, wesele jest dla młodych, a nie dla wszystkich dookoła:-)