Jabłko Mięta

wszystko, co nas interesuje!

O wszystkim

Kościół, on i ona pod jednym dachem, czyli ślub jest nie dla nas?

Życie w konkubinacie, życie na kocią łapę, życie w grzechu. Mieszkanie bez ślubu, czy to kościelnego czy cywilnego, ma wiele nazw i wiele jeszcze wzbudza kontrowersji. Generalnie, polskie społeczeństwo nie jest na „nie”, ale pod jednym warunkiem. Że to nie nasze dzieci tak właśnie żyją. Dlaczego wspólne mieszkanie dwojga kochających się ludzi, ale bez przysłowiowego „papierka” budzi tyle emocji? Skąd w wielu taka niechęć do nieformalnego wspólnego zamieszkiwania? I czemu wreszcie, przy takim naporze społecznym, coraz więcej młodych osób decyduje się na taki właśnie krok?

Odpowiedź na te pytania z pewnością nie jest ani łatwa ani jednoznaczna. Oczywiście, nie sposób jest, w rozważaniach nad istotą życia w konkubinacie, nie brać pod uwagę aspektów religijnych. Wiele osób, szczególnie młodych, których wychowanie opierało się głównie na religii i zasadach Kościoła Katolickiego nawet nie dopuszcza myśli o tym, że mogłoby mieszkać w niesakramentalnym związku. Wynika to naturalnie z zasad moralnych, jakie swoim wiernym wpaja ta instytucja. Z kolei dla wielu innych, mieszkanie „bez ślubu”, traktuje jak mieszkanie „przed ślubem”. Swoją decyzję o wspólnym zamieszkaniu argumentują potrzebą „sprawdzenia się”, „poznania się lepiej”, ale wcale nie wykluczają w najbliższym czasie powiedzenia sobie sakramentalnego „tak”. Jest jeszcze trzecia grupa osób, które wspólne zamieszkanie traktują jako sposób na życie. Nie myślą o ślubie, nie chcą się „sprawdzać”, nie chcą się „wypróbować”, po prostu chcą razem żyć.

Dla wielu rodziców świadomość, że ich dziecko żyje w związku nieformalnym i zamieszkuje razem z konkubentem/konkubiną (jakkolwiek odrażająco nie brzmią te słowa) nie jest żadnym problemem. Są oni zdania, że jeśli syn czy córka jest samodzielny/samodzielna finansowo czy życiowo, nie należy narzucać mu/jej swojej wizji szczęścia. Nawet, jeśli w głębi duszy widzieliby chętnie swoją latorośl na ślubnym kobiercu. Niestety, wielu rodziców nie jest w stanie zaakceptować dorosłości swoich dzieci i bardzo często bezceremonialnie narzucają im własne zdanie, wręcz szantażując emocjonalnie o ślub.

A jak to jest z tym „mieszkaniem bez ślubu”? Czy faktycznie Kościół Katolicki ma rację stanowczo odrzucając taką formę życia ludzi? A może za całym tym straszeniem grzechem śmiertelnym kryje się kościelna pazerność na pieniądze za mszę ślubną? Nie od dziś przecież wiadomo, że legendarne już „co łaska” można między bajki włożyć?

Prawda o katolickim sprzeciwianiu się mieszkaniu przed ślubem niby wyrasta z założeń, że ludzkie ciało jest świątynią, a konkubinat jest grzechem przeciw przykazaniu „Nie cudzołóż”, ale jakby się nad tym głębiej zastanowić, to powstaje wiele pytań, na które nie ma odpowiedzi. „Cudzołożenie” w tym przypadku zachodzi, w myśl Kościoła, ponieważ dzielić łoże można tylko z mężem albo z żoną. Każda inna osoba, również ta nam niepoślubiona w kościele, jest uważana za wspólnika grzechu. Obcowanie cielesne z drugim człowiekiem musi mieć miejsce dopiero po poświęceniu przez kapłana, ponieważ głównym celem małżeństwa jest potomstwo. Dowodem na to absurdalne twierdzenie, niech będzie fakt, że jednymi z głównych możliwych powodów kościelnego unieważnienia małżeństwa jest … niemożność posiadania dzieci przez jednego z małżonków. Drugim – „non consumatum”, czyli że nie doszło do fizycznego zbliżenia między małżonkami. W innych, nawet tak drastycznych przypadkach jak przemoc fizyczna i psychiczna w rodzinie, nie ma możliwości uzyskania kościelnego unieważnienia małżeństwa.

Wszystko to stawia Kościół w bardzo niekorzystnym świetle. Wynika bowiem z powyższych zasad, że Kościół strasząc grzechem śmiertelnym, tak naprawdę dąży do tego, by ludzie, owładnięci wizją piekła, brali śluby, płacąc za nie naprawdę niebagatelne pieniądze, sprowadzali na świat coraz więcej dzieci, które przecież należy ochrzcić, doprowadzić do Komunii etc.? Druga strona medalu z kolei wskazuje na fakt, aby kobieta nie poznawszy do końca mężczyzny, wyszła za niego za mąż i (oczywiście) nie miała prawa się rozwieść, nawet jeśli ukochany, z którym ją „Bóg połączył” zamiast słów używa pięści. Na takie „grzechy” Kościół ochoczo przymyka oczy, snując fantasmagorie, że każdy dźwiga swój krzyż.

Mieszkanie bez ślubu daje obojgu stronom szansę na sprawdzenie, czy to ten i czy to ta. A w razie, gdyby któreś ze stron wolało przemoc od rozmów, możliwość odejścia bez uszczerbku na zdrowiu, nieprzyjemności związanych z rozwodem. Ale niestety, polskie społeczeństwo wciąż jeszcze dając wiarę w zabobonne teorie o piekle grożącym za mieszkanie bez ślubu, daje się ponieść i w dużym stopniu piętnuje „tych, co na kocią łapę”, samemu chyba nawet nie mając świadomości, dlaczego.

2 Comments

  1. Sylwia

    To, co tutaj przeczytałam jest przykre i niesprawiedliwe dla religii i Kościoła. Spojrzenie na małżeństwo jedynie przez pryzmat tego, że „trzeba za to zapłacić” jest bardzo płytkie (sama znam księży, który udzielą ślubu za darmo). Choć jestem wierząca, nie zgadzam się ze wszystkim, co głosi kler, jednak moim zdaniem małżeństwo jest czymś niezwykłym i wnosi do życia ludzi coś znacznie głebszego i piękniejszego. Nieprawdą jest, że separacji czy rozwodu nie uzyska się w przypadku przemocy w rodzinie, nie wiem, skąd masz te informacje. Po drugie, nawet patrząc od strony formalnej, dla samej pary i ich dzieci lepiej jest, jeśli małżeństwo zostaje zawarte, ponieważ w razie jakiegoś wypadku nieślubne potomstwo, czy partner/partnerka zostają bez praw do majątku czy czegokolwiek. A na koniec, gdyby sprawdzanie się przed ślubem było takie dobre, to dziś nie rozwodziłoby się 25% małżeństw, więc już samo to za siebie mówi.

  2. Agata

    przede wszystkim, felieton jest formą, w której autor ma prawo do skrajnych nawet poglądów, więc autorka mogła napisać, co uważa. Druga rzecz – nie porusza ona w ogóle tematu religii jako wyznania, tylko instytucji Kościoła, która mając w swoich szeregach wielkie kłopoty (pedofilia, zakłamanie, posiadanie dzieci i związków seksualnych przez księży) jedyne co umie, to krzyczeć z ambon o tym, co złe u ludzi świeckich. Po kolejne – to faktycznie dość dziwne, że uprawiasz seks bez ślubu i grzech, a nagle potem zapłacisz księdzu za mszę i nie jest grzech? tak w sekundzie?? i ostatnia rzecz – bronisz Sylwio Kościoła, a robisz wielki błąd merytoryczny, używając słowa „rozwód” w kontekście katolicyzmu – NIE MA ROZWODÓW KOŚCIELNYCH, kochana, jest tylko unieważnienie małżeństwa z trzech powodów – non consumatum, choroba psychiczna któregoś z małżonków, niemożność posiadania dzieci przez któregoś z małżonków (znów kasa będzie lecieć…)- to, że ktoś Cię maltretuje w małżeństwie dla Kościoła nie jest znakiem, żeby je przerwać – ja ZNAM przypadki (w tym w mojej rodzinie), gdzie kuzynka była katowana przez męża, a jak poszła do Kurii z pismem o UNIEWAŻNIENIE małżeństwa to jej powiedzieli „każdy ma swój krzyż, noś swój w milczeniu”. Zgadzam się w 100% z autorką! Jestem wierzącą osobą, ale to co wyczynia Kościół przechodzi ludzkie pojęcie (oblizywanie księdzu kolan… taaaa to nie obraża religii)

Leave a Reply

Theme by Anders Norén