Każdy z nas na pewno przynajmniej raz w życiu, szczególnie jako małe dziecko, czytając bajkę albo historię o niezwykłych bohaterach, chciał przeżyć jakąś fascynującą przygodą, podczas której spotkałby niezwykłych nowych przyjaciół, zdobył nowe doświadczenia i miał co wspominać do końca życia. Oczywiście, taka przygoda przede wszystkim przywodzi na myśl takie przeżycia jak dalekie podróże, niezwykłe sytuacje i niespodziewane sprawy, które dalece odbiegają od tego, co się ma na co dzień w życiu.

Tyle o bajkach. A teraz kropla albo może dużo kropli rzeczywistości. Życie prawdziwe, zwłaszcza życie osób dorosłych pokazuje bardzo intensywnie, że przygoda to słowo, którego jednak nieco lepiej unikać. Szczególnie, że bardzo często owa bajkowa przygoda może się niestety dość mocno pokrywać z pewnym zakłóceniem codziennego spokoju i ładu. Niestety, te piękne przygody i przeżycia z nowymi przyjaciółmi w roli głównej, egzotycznymi krajobrazami i cudownymi doświadczeniami to tylko fasada bajkowa, za którą kryje się mnóstwo niedogodności, o której bajki wspominają z reguły bardzo niechętnie. Czy bowiem w bajkach możemy przeczytać, że Śpiąca Królewna spała na wyjątkowo niewygodnym materacu, a w ogóle to należy powiedzieć, że nie spała tylko zwyczajnie cierpiała na śpiączkę? A czy w ogóle mówi się w bajkach, że zjedzony przez wilka Czerwony Kapturek mógł w późniejszym okresie cierpieć na klaustrofobię? A te wszystkie przygody – czy ktoś w swoich „przygodowych” książkach wspomina kiedykolwiek, że ci wszyscy bohaterowie, przemierzający cudowne kraje nie mają gdzie iść na stronę…?

A skoro już o tym…

Chodzenie na stronę jest czynnością, którą, jak wiadomo, każdy wykonuje sam i do tego jeszcze na piechotę. Wszyscy przecież doskonale pamiętamy „Kogel-Mogel”, w którym rodzina Solskich miała oczywiście łazienkę, aczkolwiek nie w takim rozumieniu, jak sądziła babcia Wolańska, zaś wszelkie potrzeby natury fizjologicznej wykonywano w wychodku z pięknym serduszkiem „wyrżniętym” na środku. Ale co czynić, kiedy człowiek wraca do domu po udanej imprezie z dość pokaźną ilością alkoholu w roztańczonej jeszcze krwi, pragnie ulżyć swym niskim instynktom w toalecie a tu okazuje się, że … coś zapchało odpływ i wszystko, „co złe”, zamiast od nas odpływać, to do nas … wraca..?

Dramat. Możecie się śmiać, ale przecież człowiek to nie pies, żeby na smyczy na trawę szedł – człowiek to istota, która swe lenistwo do perfekcji doprowadzając, chce mieć takie ustrojstwo w domu, by nie był zmuszony do wychodzenia na dwór. A jak tu nie chce od nas treść oddana odejść, tylko wraca, to trzeba ratunku i to natychmiast.

Rzecz jasna, jak to zwykle bywa, domowe sposoby nie okazują się szczególnie skuteczne – ani woda gorąca ani szczotka do mycia. Warto zaznaczyć, że w przygodzie tej (nie waham się użyć tego słowa) nie mogą wziąć udziału ani krety ani soda oczyszczona, bo złośliwym losu zrządzeniem z domu wyszły i udały się w kierunku niewiadomym. Cóż więc zostaje? Oczywiście, dobrze myślicie – jakaś wyspecjalizowana w przepychaniu służba, szczególnie taka, która skłonna jest przyjechać do nas w środku nocy. Tylko jak tu taką znaleźć?

Służba dyżurująca pod numerem telefonu, składającym się z trzech cyfr, udrażnia tylko wielkie rury i tylko na zewnątrz. Zaprzyjaźnione rodziny nie mają rurek, haczyków, ssących węży ani reszty tej całej menażerii (swoją drogą, kret, żmijka, wężyk…), która idzie z ratunkiem zablokowanym ludzkim potrzebom. W końcu telefon do prywatnie występującego hydraulika, mimo dnia i godziny ratuje sytuację. Sprawa zostaje załatwiona gładko (jakkolwiek by tego nie interpretować), kwota za usługę nie jest szczególnie wygórowana, a wdzięczność za pomoc – bezgraniczna. Wszak niedrożna rura może być przyczyną wielu nieprzewidzianych, acz niebezpiecznych w swych konsekwencjach zjawisk, które należy niwelować i minimalizować w zarodku, na samym starcie.

Tak oto zakończyła sobotnia przygoda. Najwyraźniej teraz tylko na takie może liczyć człowiek. Ani nie w romantycznej scenerii, tylko w przepastnej, ale zalanej przestrzeni rury i nie z tajemniczym, przystojnym wędrowcem – traperem, ale z hydraulikiem, który okazał się być w tym momencie cenniejszy aniżeli złoto.