„(…) Pewnie kochankiem jest tej dziewczyny, Pewnie to jego kochanka. (…)” – ten wers z Mickiewiczowskiej „Świtezianki” dziś nastręczyłby wielu problemów interpretacyjnych, gdyż za czasów życia naszego wieszcza termin „kochanek, kochanka” był określeniem zarezerwowanym dla osób, z którymi wiązała ludzi więź miłosna, erotyczna, ale bez zabarwienia zdrady czy „skoku w bok”. Dzisiaj, słowa te zdewaluowały się niezmiernie i stanowią jedynie eufemizm stosowany dla łagodniejszego określania kobiet i mężczyzn będących tymi drugimi. Społeczeństwo, mimo że otwarcie krytykuje posiadanie kochanka czy kochanki, nie skazuje jednak na ostracyzm tych, którzy takowych posiadają albo tych, którzy takowymi są. Oczywiście, zdarzają się drobne upomnienia, uwagi, szepty i komentarze, ale w sposób jawny nikt nikomu palcem nie wytyka podwójnego życia, zupełnie jakby nie było ono niczym złym ani występnym. Ale jest. Nieważne, jak daleko nie byłaby posunięta wolność i tolerancja w obyczajowości, bycie kochanką czy kochankiem tak jak i ich posiadanie jest złem, które pod pozorami miłości i niezrozumienia w małżeństwie sieje tylko zamęt i niszczy poczucie bezpieczeństwa zarówno zdradzanej osoby, jak i dzieci, które pochodzą z formalnego związku z osobą zdradzajacą.

Tyle o stronie krzywdzonej. Ale czy zastanawiał się ktoś, czy bycie kochankiem albo kochanką można rozważać w kategoriach stron dobrych i złych? Zastanówmy się. Cała sytuacja tchnie paskudztwem – kłamstwem, zdradą, niedopowiedzeniami, mataczeniem i kombinowaniem. Mało w niej takiego prawdziwego romantyzmu. Raczej można porównać posiadanie kochanka albo kochanki z rują wśród zwierząt, bo mówiąc kolokwialnie (albo zwyczajnie wulgarnie) czym się różni własna żona/mąż fizycznie od kochanka/kochanki? Kompletnie niczym. Jedna i druga ma dwie piersi i jeden i drugi ma… no nieważne. W czym jednak tkwi pozorna przewaga tej drugiej i tego drugiego? Ha! odpowiedź jest prosta – mówią oni swoim „ofiarom” to, co te chcą usłyszeć, niewiele wymagają (drogie Żony, oto cała prawda – kochanka nie wymaga, tylko wielbi za samo istnienie mężczyzny, zupełnie inaczej niż Wy) i cieszy je każda spędzona razem chwila. Dlaczego tak jest? Z czego wynika ten zanik potrzeb i branie ukradzionego partnera jakim jest?

Z prostej potrzeby posiadania kogoś, ale bez konsekwencji oglądania go w papilotach albo w rozklapanych kapciach. Dla kochanka czy kochanki zawsze jest się pięknie ubranym, wypachnionym i pełnym werwy. Na spotkaniach z kochankiem/kochanką nie ma miejsca na żale, smutki i narzekanie. Jest pięknie, bo jest niezobowiązująco. I kochankowie to wiedzą. Wiedzą, że swoimi narzekaniami, wymaganiami spowodują spowszednienie romansu i być może szansy nie tylko na cudowny, niczym nieskrępowany seks jak i na potencjalne prezenty (dotyczy to szczególnie pań-kochanek albo młodych kochanków „nadzianych” dojrzałych, ale spragnionych młodych ciał męskich, pań w Ciechocinkach i innych Inowrocławiach). Dla partnerów, kochankowie muszą być zdrowi, piękni, radości, stanowić odskocznię od wrednej żony, co ciągle narzeka i marudzi o pomalowanie kuchni i położenie nowych kafelków w łazience, od podłego męża, który wcale nie widzi jej nowej fryzury, bez żenady ogląda się za innymi i, co gorsza, głośno komentuje jej cellulit.

Tak, moi kochani, bycie tą drugą albo tym drugim to jest ciężka praca. A są jeszcze dwa ważne niezmiernie aspekty, o których warto wspomnieć – konieczność dzielenia się partnerem/partnerką z właściwie poślubioną kobietą/właściwie poślubionym mężczyzną oraz brak pewności, że gdy kochanek/kochanka będą potrzebować pomocy, rzeczony partner nie odwróci się na pięcie i nie wróci do żony/męża. I tu rodzi się pytanie, czy naprawdę opłaca się (jeśli w takich kategoriach można rozważać te kwestie) bycie kochankiem czy kochanką, skoro procent rozwodów dla tej drugiej/tego drugiego jest naprawdę znikomy, a życie pokazuje, że człowiek ma wielki problem z dzieleniem się drugim człowiekiem i podświadomie dąży do „wyłączności”? Ech, niełatwe jest życie kochanki/kochanka – nie dość, że zero wytchnienia w udawaniu „achów” i „ochów”, to jeszcze zysk niepewny, może niewielki, a może wręcz żaden.

Niechby wróciły i czasy, gdzie kochanek i kochanka spotykali się w świątyniach dumania i idąc brzegiem ruczaju, mówili „niechaj mnie Zosia o wiersze nie prosi, bo kiedy Zosia do ojczyzny wróci…”