O babie powstał cały cykl żartów, które bawiły, bawią i pewnie bawić będą, bo niektóre z nich naprawdę niezwykle trafnie definiują kobietę, jej nieporadność i czasami naiwność, graniczącą niemalże z głupotą. Ale już baba za kierownicą to temat nie tylko ciężki, ale i niezwykle kontrowersyjny. Dlaczego? A dlatego, że zwykło się uważać, że baba za kierownicą to chodząca, a właściwie jeżdżąca katastrofa.

Ktoś kogoś stuknął – na pewno baba. Ktoś się nie zatrzymał na „czerwonym” – ooo, to na pewno była baba. Ktoś komuś coś obtarł – baba jak nic. I tak w koło Macieju. Oczywiście, przodujący w tych opiniach są mężczyźni, ponieważ im jako niejako z urodzenia (a nie z przyrodzenia) przysługuje miano rewelacyjnych kierowców- szybkich, sprawnych i oczywiście bezpiecznych. Normalnie, aż dziw bierze, że w społeczeństwie żyją lekarze, inżynierowie, handlowcy. Jakby bowiem wierzyć w te wszystkie historie, każdy z nich powinien być (a już na pewno po godzinach) drugim Kubicą, Hołowczycem czy Schumacherem. A jednak nie są. A i co najciekawsze, właśnie ci, co zawodowo się zajmują jazdą samochodem (tudzież tym małym, takim brzęczącym) nie krytykują wcale kobiet za kierownicą, chwaląc je za jazdę rozsądną, zgodną z przepisami i bez zbędnych manewrów, które mogą być przyczyną potencjalnych kraks czy wypadków.

Zatem, dlaczego się utarło, że baba za kierownicą to katastrofa? Pewnie z tego, że jednak większość kobiet nie czuje się dobrze w roli kierowcy, że stresuje się samą jazdą, że ich zdolności percepcji są gorsze od męskiej. Oczywiście, nie oznacza to, że każdy napotkany facet jest kierowcą przy którym można bez obaw zasnąć. Osobiście znam wielu panów, którym prawa jazdy należałoby nie dawać pod groźbą kary pieniężnej albo zamknięcia w celi z notorycznym gwałcicielem, ale faktycznie w ogólnym rozrachunku jest ich nieco mniej niż kobiet.

Ale, na czym tak naprawdę polega problem z prowadzeniem samochodu przez kobiety? Czy na tym, że nie wiedzą, które to gaz, a które to sprzęgło? Czy na tym, że mylą wycieraczki z kierunkowskazami? Można by powiedzieć, że dokładnie tak, że na tym, ale sprawa (jak to zwykle bywa) nie jest tak prosta i oczywista, jakby można było sobie życzyć. O myleniu wyżej wymienionych elementów wiele da się rzec, ale akurat mylenie ich jest zarówno problemem męskim jak i kobiecym. Niejednokrotnie byłam świadkiem, jak panowie dając sygnał skrętu w lewo, skręcali uroczo w prawo. Wiele razy widziałam zaparkowane samochody z pozostawionymi światłami i to nie przez panie. Zatem, powtórzę pytanie – na czym polega problem, że kobietom czasem niełatwo opanować tego potwora na czterech kołach?

Ano na tym, przede wszystkim, że układ męskiego mózgu daje im większe możliwości percepcyjne. Oni po prostu w tych lusterkach więcej widzą, ich mózg wysyła informacje, których kobiecy nie wyśle, bo nie ma możliwości. (Na pociechę dodam, że kobiecy mózg pozwala jej na robienie wielu rzeczy naraz, u panów tzw. „zawieszanie się” na jakiejś czynności jest standardem). Poza tym, znów wracając do mózgu, panowie są bardziej nastawieni na odbieranie bodźców z zewnątrz, ale (ważne!) bodźców mechanicznych, technicznych, nie emocjonalnych (z emocjonalnych rozumieją tylko kobiece łzy, ale to też nie zawsze). Zatem, można już nieco pojąć, dlaczego kobiety dobrze sobie radzą na drodze (nie jeżdżą szybko, przestrzegają przepisów, nie jadą tam, gdzie obawiają się, czy sobie dadzą radę), ale niestety już nie na parkingu czy w zatłoczonych miejscach, gdzie trzeba się mocno „namanewrować” kierownicą, zanim stanie się tak, jak należy stanąć. Mózg jest winien, na niego zganić!

Tym też można tłumaczyć znacznie mniejszy odsetek kobiet jako sprawców wypadków, w przeciwieństwie do mężczyzn, którzy niemalże notorycznie przekraczają dozwoloną prędkość i ładują się w największe tygle na jezdni w myśl dziwnej, ale jakże adekwatnej do męskiej natury zasady „co?? ja nie mogę?? a właśnie, że mogę!”